Zaraz po powrocie z Portugalii miałam bardzo ambitne plany napisania cyklu postów zilustrowanych moimi zdjęciami. Nawet zaczęłam parę szkicować. Jak to zwykle bywa zabrakło determinacji w kontynuowaniu. Czas płynął zbyt szybko, zdarzenia stawały się wspomnieniami. Dopiero porządkując dysk w komputerze wróciłam na chwilę do tamtego wyjazdu.
Teraz przeglądając zdjęcia, najmilej wspominam spotkania z ludźmi. Poznałam wiele ciekawych osób. Doznałam bardzo serdecznego przyjęcia. Nie o tym jednak chcę teraz pisać. Pragnę pokazać inne spotkania. Przeważnie przypadkowe. Gdzieś w trasie. Chwila zatrzymana w pamięci. Ciepło o nich myślę. W pewien sposób każde było niezwykłe.
Starsi panowie grający na gitarze i śpiewający dla siebie samych, dla czystej przyjemności płynącej z muzyki, czy też dający koncert dla jedynego widza – dla mnie. Tak właśnie było w małym miasteczku Mafra, znanym nota bene z pałacu będącego największą rezydencją królewską w Portugalii, a obecnie zamienionego w muzeum. W tejże Mafrze kilku wspaniałych starszych panów dało przede mną cały mini-koncert z graniem na gitarze, śpiewaniem i tańcami.
Z kolei w Lizbonie zobaczyliśmy stylowy jazzband grający radośnie przed Mosteiro dos Jerónimos (Klasztorem Hieronimitów) na zakończenie mszy specjalnie dla wychodzących biskupów i wiernych uczestniczących w powitaniu nowego biskupa. Ich kolorowe stroje i radosna muzyka nie tylko nie przeszkadzała nikomu, ale widać było, że są znani i lubiani.
Bezdomna kobieta na ulicach Lizbony. Gdy gestami zapytałam czy mogę zrobić jej zdjęcie, z uśmiechem w oczach wskazała mi gołębia siedzącego na swoim bucie. Stara kobieta i gołąb – obydwoje niezwykli i w pewien sposób piękni. A na dobitkę (co zobaczyłam dopiero na zdjęciu) napis nad nimi „amor” Szkoda, że moje umiejętności fotograficzne były zbyt słabe dla uchwycenia niezwykłości tego spotkania.
Portugalczycy są gościnni, radośni, dumni ze swojego kraju i jego historii. Widać też (a raczej słychać) różnice między Polakami a Portugalczykami – mówią dużo, szybko i bardzo głośno. Lubią bardzo celebrować kawki, posiłki, uczty. Cieszą się życiem. Nie spieszą się zbytnio. Każde wyjście na posiłek kończyło się długimi, leniwymi rozmowami. Są życzliwi, chętnie służą pomocą. Nawet obcy ludzie spotkani w sklepie. Wiem co mówię, bo podczas wyprawy do sklepu spożywczego spotkałam się z tym. Próbowałam kupić dobrą kawę i nie wiedziałam którą wybrać. Panie pracujące w sklepie natychmiast zawołały przemiłą koleżankę najlepiej posługującą się angielskim. Już do końca pobytu w sklepie nie odstępowała mnie na krok i radziła co wybrać. Przy czym wcale nie oferowała najdroższych produktów jak można by się było spodziewać. Proponowała to, co sama chciałaby kupić.
Bardzo ciepło wspominam ten pobyt. Gdyby można było przeżyć to jeszcze raz…
Najnowsze komentarze