Smutna uroczystość która zawiodła nas do Poznania nie zdołała przyćmić całkiem urody tego miasta. Kwiecień na szczęście nie jest jeszcze czasem turystycznego szaleństwa. Dzięki temu mogliśmy w spokoju i bez tłumów pospacerować po Starym Mieście, popodziwiać urocze kamieniczki na rynku, skosztować smakołyków. Mieliśmy co prawda mało czasu, ale jak na pierwszy raz wystarczy.
Poznański rynek jest urokliwy. Pełno na nim kolorowych kamieniczek, które wydają się bardzo filigranowe. Kawiarenki zapraszają do letnich ogródków.
Wydaje mi się jednak, że mógłby być jeszcze piękniejszy, gdyby odpowiednio o niego zadbać. Po Wrocławskim dopieszczonym do niemożliwości, żaden inny jak na razie nie wydaje mi się tak zadbany i piękny. Z zaskoczeniem zobaczyłam na rogu rynku niszczejącą kamienicę w której urządzono squat tzw.”Skłot Od:zysk”.
Takich pustostanów jest więcej. Również na rynku można zauważyć niszczejącą kamieniczkę co wydaje się tym bardziej dziwne, że w innych miastach to najbardziej pożądana lokalizacja – mogąca być tzw.”żyłą złota”.
Niektóre kamieniczki oczekują na odnowienie, boczne uliczki też mogłyby rozbłysnąć. Natomiast nowsza część miasta sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Mnóstwo zadbanej zieleni, ciekawa architektura. Mam wrażenie, że stawiając na nowoczesność, trochę zaniedbuje się tam zabytkową przeszłość. A może jednak warto byłoby, bo wszystko co związane z turystyką potrafi nieźle napędzić ruch w gospodarce. Przykłady innych polskich miast dobitnie to pokazują.
Wiecie co mnie miło zaskoczyło w Poznaniu? Wystarczyło, że pieszy dochodził do pasów na ulicy, a już uprzejmi kierowcy zatrzymywali się żeby go przepuścić. I wcale nie mówię o mężczyznach zatrzymujących samochód na widok pięknej, młodej kobiety. Zasada ta dotyczyła wszystkich bez względu na wiek i urodę. Chwilami to było nawet trochę krępujące, bo jak przeciętny turysta potrafię zatrzymać się na skraju chodnika i rozglądać podziwiając okolicę, lub zastanawiając się dokąd pójść. W sumie to jednak jestem pełna podziwu i chciałabym, aby takie zwyczaje zapanowały również w innych miastach.
Wiele dobrego słyszałam wcześniej o rogalach świętomarcińskich – przysmaku poznańskim, przygotowywanym zwłaszcza z okazji dnia św. Marcina – 11 Listopada. Mówiono, że są smaczne, jedyne swoim rodzaju, nie do podrobienia. Spróbowałam. I wiecie co? Ci co je jedli wcale nie przesadzili w zachwytach. Są rewelacyjne: słodkie, pełne białego maku aż po brzegi. To nie to co inne makowe drożdżówki, ledwie posypane makiem. Uwielbiam makowce w których jest dużo maku. W tych rogalach było go mnóstwo. Mieliśmy iść gdzieś na obiad, ale po takiej bombie kaloryczno-smakowej, nie było sensu. Nie dalibyśmy rady nic zjeść.
Jeśli kiedyś dane mi będzie wrócić do Poznania, to rogale świętomarcińskie będą jednym z głównych powodów.
Wizyta w Poznaniu była zbyt krótka, żeby dobrze poznać to miasto. Mam nadzieję wrócić tam jeszcze kiedyś i spędzić trochę więcej czasu. Powłóczyć się uliczkami i zaułkami, posmakować czegoś nowego, pospacerować bulwarami nad Wartą.
Podpowiedzcie co warto zobaczyć, poznać, popróbować w Poznaniu? Jeśli macie jakieś pomysły, to proszę o podpowiedź w komentarzach.
Najnowsze komentarze